— Kule? zawołała dziewczynka, wylękła nieco — kule, tatusiu?
Po chwili już się cieszyła z drewnianych nóżek, zakończonych trzewiczkami gumowemi, aby nie stukały o podłogę, i przeszła z ich pomocą do sali, oczekiwać wuja.
— No cóż — bardzo niewygodnie? pytała mamusia, gładząc jasne włosy Koci.
— Nie, mamusiu, owszem — bardzo dobrze. Gdy zczasem więcej się przyzwyczaję....
— Będą mogły pójść do pieca, rzekł doktór.
— Do pieca?
— Czy też na śmietnik, to zależy od twojej woli, kochane dziecko.
— Będą niepotrzebne?
— Ależ tak — idzie nam o parę dni najwyżej.
— Czemuż nie mogę teraz chodzić sama?
— Tylko ze strachu; — gdyby ci się udało go przezwyciężyć, biegłabyś jak zając.
Kocia posmutniała.
— Nie — nie mam odwagi, szepnęła cichutko.
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/148
Ta strona została skorygowana.