Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/16

Ta strona została uwierzytelniona.

potrawy, przyrządzone ręką Marcysi, lecz mama powiedziała, że mogłyby mi zaszkodzić. Łykałem ślinkę patrząc, jak dzieci zjadają ze smakiem, lecz trudno — musiałem słuchać mamy. Ona wie najlepiej, co dla nas dobre, a co szkodliwe. Marcysia wołała nieraz: czyżulka, chodź — dam kapusty, może lubisz groch? wybornie okrasiłam. Ja odpowiadam krótkiem ćwierkaniem, co w mojej mowie znaczy: dziękuję panience.
Pewno rozumiała, gdyż uśmiechała się, spoglądając w moją stronę i zmywała maleńkie talerzyki. Wszyscy dowodzili, że Marcysia ma dobro serce — chętnie temu wierzę. W jej spojrzeniu było tyle słodyczy i łagodności, w każdem odezwaniu uprzejmość, że kochać się kazała. To też gdy chciała kiedy pobawić się z którym ptaszkiem, przybiegał na pierwsze zawołanie.
Miała dla nas wszystkich pieszczotliwe nazwy: ja byłem Cizio, średni mój braciszek Tluś, a młodszy Milutek. Przyzwyczailiśmy się wkrótce do takiego odróżnienia, tylko Milutek przez pewien czas nie mógł nawyknąć i nie słuchał naszej młodej pani. Dziki trochę malec, później wszakże nabrał rozumu. Nastka,