parę lat starsza od Marcysi, nadzwyczaj swawolna i żywa, nie potrafiła przez chwilę na miejscu usiedzieć. Od rana do nocy strofowała ją szewcowa — ledwie głos jej umilkł — oho! nie ma już Nastusi. Wesołym śmiechem często budziła małego; — pierwsze wyrazy, jakiemi witała siostrę, wracając, zgrzana i zmęczona, brzmiały najczęściej:
— Marcysiu, nie masz tam co jeść?
— Nastusia przyszła w samą porę, żartował Franek, jeden z trzech chłopaków, którzy szewckiej roboty się uczyli. Jest właśnie kiełbasa — wyborne jedzenie... palce oblizywać, jakie jedzenie!..
— Gdzie? gdzie? pytała dziewczynka, otwierając szafę.
— Kiedy mówię że jest, to jest na pewno.
Nastka się gniewała.
— Gadaj, Franek, prędko! krzyczała, szukając w piecyku. Znalazła tam tylko ryneczkę z kaszą.
— Um... um... mlaskał językiem chłopak.
— Czy powiesz mi nareszcie?
— Powiem — dlaczegoż nie mam powiedzieć!
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.