A gwar, a hałas! tyle ludzi... jedni jadą, inni co tchu biegną — okropny zamęt.
Józio klatkę na kolanach trzymał i uśmiechał się do Koci; — dziękowała mu spojrzeniem. Antoś żartował z obojga.
— Nie miała baba kłopotu, mówił, kupiła sobie prosię.
— Nie mam prosiąt.
— Wszystko jedno, masz kłopot i niewygodę.
— Czy ci przeszkadzamy?
— Nie, lecz moglibyście na chwilę zapomnieć o ptakach. Dobrze im tutaj, w wagonie będzie jeszcze lepiej, próżno sobie głowy zaprzątacie.
— Ty o nich nie myśl, odciął się Józio, a nam daj pokój.
— Potrzymam klatkę, rzekła Józefowa — panicz się zmęczył, i ciasno siedzieć.
— Bardzo ciasno.
— Byłoby najlepiej, gdyby zamiast Koci siadł z nami Romek; — panna do starszych, my, we czwórkę razem. Ale Kocia się uparła dozorować czyżyków — i po co? na co? opiekun nie odstąpi ich nikomu, nawet Józefowej.
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/181
Ta strona została skorygowana.