Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/183

Ta strona została skorygowana.

Głos jej drżał, ręce uniesione ponad głową trzęsły się, jak z zimna. Opuściła je powoli i twarz zakryła.
Dzieci patrzyły zdziwione — Kocia szarpnęła fartuch starej.
— Nianiu, co to? co to znaczy?
Pomarszczone dłonie Józefowej opadły na kolana; już się nie trzęsły, lecz twarz płonęła ogniem, powieki, jak gdyby obrzękłe, były zaczerwienione.
— Nianiu, nianiu, pytała Kocia — co wam się stało?
— Nic, aniołku drogi.
— Nie, nie!.. poznałam odrazu, że coś złego, coś bardzo złego.
— Tak, panienko złota, ale już dawno... tyle lat... Bociek mi przypomniał i wszystko napowrót widzę...
— Nie płaczcie, prosiła dziewczynka. Głowa rozboli i oczki — wasze oczki takie czerwone... naprawdę, nianiu. Będą bolały, a tam na wsi może lekarstwa nie ma i doktora.
— Siła lat... wyszeptała Józefowa — człowiek zapomnieć nie potrafi, choć niby zapomniał... Moje chudziątko, moje ostatnie....
— Co wy też mówicie, nianiu?