— Mądry, rzekła Kocia, ja też w zimie kaszlałam, a teraz nic.
— Nie przerywaj, rzekł Antoś — cóż dalej? mówcie, mówcie.
— Z alkierza do izby go przeniosłam, żeby mu słonko w oczy zaglądało. Cieszył się, że mu weselej i raźniej, ale wciąż tylko wiosny wyczekiwał. Raz w południc, zawołał ojca do łóżka, głowę starego objął i szeptał mu coś dobrą chwilę. Uśmiechał się przytem, jak za dawnych czasów... Ciekawość mnie paliła, o co tak prosi. Jedzenia? — toć bez molestunku miałby, co zapragnie; — pieniędzy? ostatni grosz dałabym mu ja, matka!.. Spojrzałam na starego, zakręcił się i wyszedł. Maciuś, odpocząwszy, tak do mnie mówił.
— Matusiu złota, prosiłem, żeby ojciec gniazdo bocianie wyrychtował. U Kowalików zeszłego roku było; Jędrucha do wojska nie wzięli, choć każdy mówił, że wezmą, a gospodyni powiadała, że bociek szczęście przyniósł. Nam też, matusiu, byle gniazdo się nadało, bociany szczęście przyniosą, tylko trzeba zrobić gniazdo porządne... Patrzcie, ojciec już na stodołę wchodzi — Piotr koło mu podaje... robią gniazdo! robią!
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/187
Ta strona została skorygowana.