no było, jabym mu słońce do chałupy wniosła... poskąpiłabym go światu całemu i sadom i polom, a oddała Maciusiowi. Zaczęłam sypać sól na zmarznięte szyby — lód się rozpuszczał, ale niedługo znowu twardniał i Maciuś nie widział ani śniegów, co leżały na zagonach, ani gniazda, co mu ojciec dla boćka wy-rychtował...
Nakoniec mróz ustąpił, — święty Józef resztę śniegu z nieba wymiótł, w wigilię Panny Najświętszej izba zajaśniała od słońca. Ale Maciuś tego nie widział — nie otwierał oczu i nic się nie odzywał... Leżał blady, czoło miał zimne — ażem się zlękła, i oddech krótki. Postałam przy nim parę pacierzy: — śpi, czy nie śpi? pytałam w duchu, ale słowa nie rzekłam, tylko przykryłam lepiej chudziątko moje drogie i poszłam zagotować kapkę mleka, by miał, gdy pić zechce.
Nie chciał — do wieczora tak przeleżał dysząc, a kiedy lampkę zapalałam, jak gdyby nie swoim głosem krzyknął:
— Mamo!
Przybiegłam wystraszona, ledwie żywa — pochyliłam się nad Maciusiem — on mi na szyję chude rączyny zarzucił i zaczął płakać. Nie wiedząc, co mu te
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/189
Ta strona została skorygowana.