Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/205

Ta strona została skorygowana.

woleniem się uśmiechał. Mógł się cieszyć. Urodzaje miał przepyszne: zarówno ogród jak i pola dopisały mu w tym roku; — jeszczę parę takich, a będzie bogaty. Rozszerzy posiadłość; mając z niej większy dochód, znów odłoży trochę grosza, znowu dokupi — i tak dalej i tak dalej...

Widział się już w myśli posiadaczem niezmierzonych łanów, majątek rósł mu jak na drożdżach, a wszystko od tego czasu, gdy się zabezpieczył od strat, na pozór małych, które jednak znaczą wiele.
Zazdrościli mu sąsiedzi; niejeden postanowił go naśladować, on tymczasem w pychę się wbijał i o rozumie swoim coraz więcej opowiadał.
Znów nadeszła wiosna; w ogrodzie cicho — żaden ptak się nie odezwie — nie ma kłopotu... Lecz drzewa stoją smutne, liści na nich mało, gałązki, jak oblepione chrabąszczami... Gospodarz za głowę się chwycił, mruknął coś półgłosem — nie w smak mu poszło. Ale trudna rada; zamiast czas tracić, trzeba natychmiast myśleć o obronie. Miał z chrabąszczami pracę niesłychaną: strząsał je z drzewa, gdy opadły, zbierał, w wor-