— W gnieździe?.. O, bardzo proszę! żaden ptak takich gniazd nie lepi. To musi być coś innego.
— Czekajcie, ja was uwolnię, świergotał szczygieł, szarpiąc dziobem pręty klatki. Twarde i ostre — bardzo twarde — hej! pomóżcie, bracia! Przecież tu idzie o naszych blizkich krewnych; — znaleźli się w nieszczęściu, trzeba ich ratować.
Na wezwanie szczygła przyleciały wróble, pliszka nie dała innym się wyprzedzić; drobny jej dziobek stuknął ostro w szybę łazienki — tak ostro i mocno, iż myślałem, ze szybę przebije.
— Daj pokój, ćwierkała Lilli — nam tu dobrze, bezpiecznie, a zimą ciepło.
— Mamy codzień świeże ziarno i wodę, chwaliłem się skacząc po klatce. Czegoż trzeba więcej?
— Czego trzeba? powtórzyły ze zdumieniom ptaki.
— Chodź, a zobaczysz, jaki mamy przepiękny las, jaką wspaniałą rzekę! Ty jesz, co ci dadzą, my w najrozmaitszych owocach przebieramy — ty w odrobinie wody się pluszczesz, potem ją pijesz, gdy tu, bliziutko, snuje się niezmierzona fala, tak czysta, że odbije
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/209
Ta strona została skorygowana.