tak dziwną, że nic z niej nie można zrobić.
Ledwie nie rozpłakała się, biedaczka, co gniewało Kazię.
— Byłoby też o czem myśleć! zawołała, machnąwszy ręką z lekceważeniem.
— Wiecie, co wam powiem? wtrącił Antoś — zróbmy próbę porządną, ze wszystkiemi dodatkami.
— Zróbmy, i owszem.
— Tylko cioci nie proście, moi drodzy — powtórzymy bez niej, aby się przekonać, czy pamiętamy, jak sceny po sobie następują. Niech nikt nie podpowiada — nikt!
Krzątał się po pokoju, przestawiał krzesła; Tadzio, Romek i Józio pomagali mu gorliwie, panienki również. Wniesiono kilka roślin w dużych wazonach — istne drzewa — Józio rozłożył wielki dywan.
— Szkoda tylko, że nasz trawnik ma mało podobieństwa do trawnika, westchnął, klękając na ziemi, by go dobrze rozciągnąć. Czy równo, Kaziu? — może podciągnąć do pieca?
— Trawnik przy piecu! żartował Antoś — takie sąsiedztwo nie zdarzyło się chyba nigdy, jak świat światem!
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/215
Ta strona została skorygowana.