Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/42

Ta strona została skorygowana.

Ale chłopak zląkł się widać, by kto z sąsiadów nie nadbiegł na prośby Marcysi i miotłę opuścił. Ledwie zdążyliśmy przypaść do pieca, siedział zajęty robotą.
Gdy majster wrócił, Marcysia opowiedziała mu wszystko. Rozgniewał się i wziął z kołka dyscyplinę, srogie narzędzie do bicia.
— Ach, panie majstrze, złoty panie majstrze! wołał Franek, już nigdy nie będę, nigdy w życiu!
Szewc, dobry człowiek, dał się ubłagać i dyscyplina w kąt poszła i przez jakiś czas później, Franek nie patrzył wcale w naszą stronę, tylko Marcysi groził. Dziewczynka się śmiała.
— Co mi możesz zrobić?
— Zobaczysz, zobaczysz!
— Zaciekawiasz mnie, mój kochany.
— Policzymy się raz, ale dobrze, ty skarżycielko niegodziwa!
— Dałbyś pokój, mówił do niego Adam — po co te wszystkie krzyki!
— Cicho bądź!
Adam umilkł i zajął się robotą, a Tomek, śmielszy trochę od pewnego czasu, szepnął:
— Strach, strach mój bracie — pan