Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/49

Ta strona została skorygowana.

Zjawił się zaraz po powrocie majstra. Szeptali długo, sprzeczając się, czy umawiając, wreszcie usłyszeliśmy takie słowa.
— Jabym panu Michałowi serca własnego nie poskąpił, ale z tych ptasząt dzieci mają wielką uciechę.
— Przecież ja proszę o jednego — o tego wesołego urwisa. Szczerze panu majstrowi mówię, nigdy nie słyszałem, żeby czyżyk potrafił tak śpiewać. Niczem kanarek! — a mądrzejszy od stu kanarków.
Zacząłem słuchac uważnie.
— Pan Michał robi mi przykrość, doprawdy, nie mogę... dziewczęta bardzo go lubią.
— Mają dosyć ptaków, niby w sklepie — ja więcej nie żądam, tylko jednego — tylko tego jednego czyżyka.
— Nie mogę, Bóg widzi, że nie mogę. Marcyna by się zapłakała.
— Mój panie majstrze....
Wyszli do sieni. Starsze ptaki gwarzyły długo pomiędzy sobą, mateczka posmutniała, ojczulek również. Zamiast pytać, co się stało, usiadłem na wierzchu klatki i nuciłem jedną z moich najładniejszych piosnek: