Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/58

Ta strona została skorygowana.

dotkliwy — jak ściśnie, członki drętwieją. Ten o śmierć przyprawić umie.
Zaczęliśmy się tulić do matek.
— Nie strasz dzieci! zawołała makolągwa, mów lepiej o szkole.
— Przecież mówię.
— Dotychczas nic nie wiemy.
— Tamto na myśl mi przyszło, gdy wspomniałem jesień, ale zaraz zacznę. Jak mówię, chłodno było, przysiadłem w nieznanej wiosce na dachu. Domostwo otoczone drzewami, które pewno w lecie dawały chłód przyjemny, teraz się odsłoniło, a drzewa zupełnie już bez liści, wyglądały tak ponuro, żem się zdaleka przestraszył. Na dachu znalazłem nieco nasion, wiatr je tam położył — parę much osłabionych z chłodu prawie wpadło mi do dzioba. — Najedzony, zacząłem się rozglądać, a później śpiewać. Nagle zadudniło i taki gwar powstał, że w pierwszej chwili zamarłem ze strachu. Uspokoiwszy się cokolwiek, podniosłem głowę — patrzę: w ogrodzie rojno, gromada dzieci biega po ścieżkach, gonią się, nawołują, krzyczą. Chłopcy, ustawieni rzędem, pędzą z całej siły, inni podrzucają w górę coś okrągłego i lekkiego, dziewczęta, za ręce się wziąwszy,