Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/68

Ta strona została skorygowana.

— Co robisz? krzyknęła ze złością — Dzieciaka obudziłeś, ja czasu nie mam; któż go zabawi, próżniaku jeden!
Oddaliła się widać natychmiast, bo Jaś płakał, a świeży kłęb dymu objął mnie znowu. Wzrok mi pociemniał, straciłem przytomność. Nie wiem, jak długo trwało zemdlenie, gdy usłyszałem płacz:
— Mój czyżulek martwy! oh, ja nieszczęśliwa!
Otworzyłem oczy.
Marcysia krzyknęła z radości — drobna jej rączka przesuwała się pieszczotliwie po mojej szyi, po skrzydełkach, gładziła główkę. Wypiłem trochę wody i frunąłem na piec. Lilli podziękowała mi serdecznie, że cierpiałem za nią, wszyscy pytali, jak się miewam, a mateczka ucałowała z czułością i dotknęła dziobkiem mojej głowy. Zobaczywszy że główka chłodna, rodzice polecieli do klatki na obiad, a ja zasnąłem.
Ludzie również jedli; brzękanie łyżkami i talerzami spać mi nie dawało, co chwila otwierałem oczy. Zbudził mnie jednak, naprawdę, gwar kilku głosów, pośród których odróżniałem lament Marcysi, groźby szewca i krzyk Franka, udającego, że płacze.