— Wiesz, kochanie, co znaczą moje siły, a wrona ze swoim ostrym dziobem i szponami jest naprawdę straszna. Drżałam jak liść o życie kurczątka... ono się skuliło i przysiadło drżące również. Przymknęłam oczy, niby od wielkiego blasku; — tak, tak, myślę — za małą chwilę, szum się rozejdzie od powiewu skrzydeł tej czarnej szkaradnicy i biedna kura straci synka...
Wtem krzyk się rozległ; — patrzę, kurczątko siedzi jak siedziało, a kura wpada na wronę i bije ją po czubie.
— Masz, masz! woła, piejąc ze złości — niemiłe ci ziarno, owady, robaki, chcesz zjadać pisklęta? Dla ciebie je pielęgnuję, dla ciebie!... tyś chyba nie matka, dzieci nie hodowałaś, nie wiesz, ile trzeba się natrudzić, zanim podrosną?... Masz! masz!
Kracząc przeraźliwie, wrona uciekła, ale niedługo sfrunęła znowu i siadła opodal. Jużby tym razem kura nie mogła się obronić, ledwie dysząca ze zmęczenia i ze strachu. Szczęściem ktoś z kuchni wybiegł i wronę przepędził.
— Dzięki Bogu! dzięki Bogu! zawołaliśmy ucieszeni. Odważna kura ocaliła swoje dziecko.
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/81
Ta strona została skorygowana.