się, że spojrzy lada chwila... Ratunku! ratunku!
Obudziłem się — patrzę: piec — ptaszki spią, przytulone po kilkoro obok siebie... cisza — bezpiecznie tutaj, pod opieką dobrych ludzi. Głowę miałem ciężką, byłem jeszcze niewyspany, ale strach mnie zdejmował, że gdy oczy przymknę, zobaczę znowu ten las okropny, drzewa i ptaki. Nie usnę, o, nie usnę! szeptałem, opierając się znużeniu. Wreszcie nie mogłem już dźwignąć powiek; — zdawało mi się, że gdzieś lecę, że wpadam głęboko — nakoniec usnąłem...
· | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · | · |
Straszny dzień! — Minął dawno, a stoi mi w pamięci tak silnie, jak gdyby wszystko, co przeszedłem, działo się przed chwilą. Drżę na wspomnienie okrzyku Marcysi:
— Tatuniu, mamo, jakiś cudzy kot nocował w mieszkaniu. Patrzcie, dopiero się mignął, wypadł za Frankiem!
— Czego krzyczysz? odparła Nastka. Kot był i uciekł — osobliwość znowu!
— Zamiast się kłócić z siostrą, przerwał szewc, zajrzyj do ptaków.
— Przecież ptaki śpią na górze, a po piecu kaflanym kot nie umie chodzić.