Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/88

Ta strona została skorygowana.

Nie czekając, aż dziewczyna zrobi co jej kazał, szewc zbliżył się do okna. W tej chwili Marcysia zawołała strasznym głosem:
— Ach, Boże! co tu piór! co tu piór około klatki!
— Zapewne wszystkie ptaki podusił, rzekła szewcowa.
Dziewczynki płakały, na piecu powstało zamięszanie; rodzice liczyli dziatwę, wszyscy zbierali się razem, szczęśliwi, którym nie brakło nikogo.
Makolągwa coraz niespokojniej poszukiwała pieszczotki swojej, Ziuzi; szczyglica aż ochrypła, starego szczygła wzywając, a my... wypatrywaliśmy napróżno drogiej mateczki!..
Mieliżbyśmy nigdy jej nie ujrzeć, miałażby na zawsze zginąć dla nas? To niepodobieństwo, żeby zginęła tak marnie, żeby opuściła tych, których kochała, o których przed kilkoma godzinami zdrowa, wesoła, troszczyła się gorąco!
— Mamo, mamo, wołał Tluś — mamuniu! powtarzaliśmy wszyscy trzej, a młodsze rodzeństwo wtórowało nam żałośnie. Ojczulek się rozglądał, znikał co chwila i powracał znowu, aby pocieszyć osieroconą gromadkę. Mamy nie było.