w obcym rodzie, ja pierwszy prosiłbym o Ziuzię.
— Czybym ci ją dała! wrzasnęła makolągwa ze złością. — Tluś odskoczył — zląkł się jej wrzasku, a szczyglica piszczała bezustannie:
— O, mój mężulek! wszyscy po nim płaczą. Wszystkich uczył, mądre rady każdemu dawał; biedniśmy teraz, bo kto go zastąpi!
Tylko nasz ojczulek głośno się nie skarżył, co mu za złe brali. Nawet rozsądna mateczka Lilli szepnęła do swego czyżyka.
— Mógłby trochę więcej wspominać nieboszczkę! — milczy, jak gdyby mu kto dziób zalepił.
Wysłuchałem tego z przykrością, gdyż biedny tatuś martwił się bardzo, ale inaczej. Makolągwa i szczyglica zawodziły ciągle, bezustanny ich świergot przywiódł ojca Lilli do takiego gniewu, że aż rozpoczął bójkę ze szczyglicą, ponieważ była bliżej i wydarł biedaczce trochę piórek.
— Takiś ty, bratku! wrzasnęła makolągwa, stając w obronie przyjaciółki — dlatego że straciła opiekuna, że jest biedną wdową, krzywdę jej czynisz!
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/90
Ta strona została skorygowana.