Marcysia i Nastka wróciły ze szkoły czerwone jak od gorąca, nie wyrzekały jednak. Smiały się, że mężczyznom szron siada na wąsach, od czego wyglądają one jak dwie miotły.
Dzieweczki chichotały w kącie ukradkiem, bo szewc miał bardzo srogą minę, mało się odzywał, a na chłopaków krzyczał zaraz po pacierzu. Nie chciały ojczulka drażnić śmiechem, ale je ten przymus mordował. W figlarnych oczach Nastki łza błysnęła, gdy całując siostrę, rzekła płaczliwie:
— Albo tatunio jest chory, albo też gniewa się na wszystkich.
— Nie rozumiem, odparła Marcysia rozżalona — wcale nie rozumiem, co ojczulkowi się zrobiło.
Dotychczas, ile razy przyszły, witał je ojciec żartami i śmiechem; po obiedzie pieścił małego Jasia, rozmawiał z matką; — teraz o wszystkiem zapomniał, ani podobny do siebie.
— Rano, ledwie przełknął parę łyżek barszczu, biadała szewcowa, spoglądając na zachmurzoną twarz mężowską. Czy słabość, czy też zmartwienie?... Najświętsza Panienko, ulituj się nad nami!
Strona:Karolina Szaniawska - Przygody czyżyków.djvu/97
Ta strona została skorygowana.