Strona:Karolina Szaniawska - Rzeczpospolita nauczycielska.djvu/4

Ta strona została uwierzytelniona.

pracy podaż nadmierna zniżyła ich cenę do ostatecznych granic; w zakresie pedagogii zmniejszyła też jej wartość. Nie dziwne, gdy tacy i takie uczą innych, którzy i które nie umieją nic prawie, lub nadzwyczaj mało. Spotykamy panienki, których wygląd świadczy o słabym rozwoju umysłu, pchnięte przez rodziców do nauczycielstwa „aby nie zapomniały.“ Skończyły pensyę, mają główki nabite świeżo formułami, nazwiskami, chronologią — cały ten nabój gotów się ulotnić, a z nim prawdopodobnie owoc kilkoletniego ślęczenia nad książką i pieniędzy, wydanych z kieszeni rodzicielskiej.
W obawie o całość nabytku, zamiast go wzmocnić i dalszem kształceniem rozszerzyć, urządza się nieustającą repetycyę elementarza wiedzy pod pokrywką nauczania. Łatwo pojąć, że ten system korzyści nikomu nie przynosi, tylko stratę czasu, pieniędzy i zagwożdżenie mózgu dziecka, poddanego fatalnemu eksperymentowi. Dzieje się też krzywda licznej rzeszy nauczycieli i nauczycielek uzdolnionych, słabnie ufność i dobra wiara ogółu, tutaj, gdzie stosunek, zwłaszcza ze strony pracodawców, na ślepej wierze często musi się opierać — na wierze bezgranicznej i beżwzględnej. Nawet powiedzieć można, że tak jest niemal zawsze z bardzo małemi wyjątkami: jedni rodzice nie mają czasu dopilnować, czego się dziecko uczy, w jakim kierunku idzie, inni zaś nie potrafią, zaledwie garstka pojmuje ten obowiązek i jako tako go wypełnia. Natomiast ludzie ciemni odnoszą się do nauczycieli i nauczycielek z ufnością najszczerszą — nie tylko umysł, lecz całą duszę dziecka dają im we władanie absolutne, niby zeźbiarzowi piękny lecz bezkształtny mar-