trzeba w piątek z Kasią iść za Żelazną Bramę, nie wstydzi się ani trochę starego okrycia, które jej służy do podobnych wycieczek.
Potem wraca do domu z miną tryumfatorki, ja dopiero dźwigam się z łóżka, ale co prawda, czuję się wyspaną należycie. Mam zaraz świeże masło do bułeczki, moja serdeczna gosposia stawia je przedemną, próbować każe i pyta czy dobre.
— Wyborne!
— Może tylko tak mówisz przez grzeczność — wtrąca niby z niedowierzaniem, choć myśli inaczej, bo ma prawo być pewną siebie.
Ona zna się wybornie na wszystkich produktach, umie je wytargować a oszukać się nie da, wie gdzie co kupić i u kogo; najstarsze gosposie mogłyby brać z niej przykład.
Jako siostra podobnej doskonałości fachowej, mam pewne prawo zbierać owoce jej doświadczenia, niby przysłowiowe gołąbki; zbieram je też, o ile nadarzy się sposobność. Zjadam wyborne masło, smaczne, w domu przyrządzane gomółki, podług przepisu po nieboszczce babuni, a konfitury, to już moja specyalność. Zmiatam je jak kapustę, ona się cieszy, gdy wypróżniam słoiki, czemuż więc mam siostrzyczce tej przyjemności żałować?
— Fe, jakiś zapach dolatuje mnie z kuchni, trzeba lufcik otworzyć. Jeść lubię, zwłaszcza co smacznego, ale napawać się wonią potraw, to obrzydliwe.
Układam się wygodnie na kozetce, którą dostałam na imieniny od wujaszka (nawiasem mówiąc, mogłaby być mniej twarda), biorę pierwszą lepszą książkę i zaczynam czytać.
— Proszę panienki! — odzywa się Zuzia, nie wchodząc jednak, gdyż ucywilizowałam już ją do tego stopnia, że tylko na wyraźny rozkaz próg mego pokoiku przestąpić się ośmiela.
Strona:Karolina Szaniawska - Sąsiadka.djvu/3
Ta strona została skorygowana.