Strona:Karolina Szaniawska - Samarytanin.djvu/2

Ta strona została skorygowana.

— Do nas? kiedy tak — chodźmy.
— E — zachciałaś! toć do Płomieniów wszyscy, niby na procesyę.
— Matusowa bajki opowiadać będzie! zawołała dziewczyna z widocznem ukontentowaniem.
— Gdzie zaś! Baba chora od czwartku i z chaty się nie rusza, moja matka ją lekuje.
— To może dziadek...
— A ino!
— Dziadek! wrzasnęła Kasia — czemuż mi prędzej nie powiedziałaś. Oj śpieszmy się, śpieszmy... He zkąd mu to przyszło, moja droga? Nie chce teraz gęby otworzyć, tylko siedzi i patrzy, a chociaż patrzy, to jakby nie widział, słyszy, jakby nie słyszał.
— Nastka uprosiła.
— Oho! kto dziadkowi da radę jeśli nie ona? Dla tej dziewuchy wskoczyłby w ogień.
— Wiadomo... Ale też ziąb szkaradny — nóg nie czuję. Żeby tak iść dalej, bez kożucha ani się pokazuj.
— Po cóż znowu kożuch! toć jesteśmy przed dworkiem.
Z temi słowami weszły do sieni. Kasia zrzuciwszy ciepłą chustkę, przygładziła włosy — jak miejska strojnisia wchodząca do salonu, a towarzyszka jej Magdzia Żubrówna otworzyła drzwi dużej, wysokiej izby o trzech oknach. Było tu cicho jak w kościele, chociaż liczna gromada obsiadła komin i wieniec głów ludzkich obejmował ściany podparte ławkami. Przy kominie w fotelu obitym granatowem suknem siedział starzec bardzo już zgrzybiały, usiłujący jednak trzymać się prosto, a u nóg jego rozpłomieniona, zasłuchana dziewczynka dziesięcioletnia. Starzec mówił głosem dźwięcznym, chwilami nawet silnym, wszystkie spojrzenia skierowane były w jego stronę; na twarzach mężczyzn malowała się powaga, czoła zdradzały wytężoną pracę myśli; źrenice kobiet łzą błyszczały. Nikt nie zwrócił uwagi na wejście dziewcząt — wsunęły się cicho, jak gdyby ukradkiem; szybko przysiadły tuż u proga.
„Wracaliśmy małemi oddziałami, opowiadał Jagiełka, dniem i nocą, zbiedzeni dziesiątkowani, a za każdym oddziałem krok w krok postępowała śmierć macocha. Bo żołnierzowi jest ona szczerą, prawdziwą matką, kiedy mu rzuci bombę lub granat i na strzępy go poszarpie, jest wreszcie matką, gdy mu kulami