duże niebieskie oczy, włosy jasne. Poczciwy, choć do rany przyłóż, wcale nie zdatny na żołnierza — księdzem mu było zostać, gdyż przemawiać lubił długo i szeroko o obowiązkach względem bliźnich, o współczuciu i miłosierdziu. Roiły mu się po głowie najrozmaitsze niestworzone rzeczy, a wszystkie te rojenia głośno wypowiadał.
— Nie dziś, to jutro“ — mówił — przyjdą takie czasy, że za wojskami ruszą inne armie, nie tak liczne, jak pierwsza, ale również mocne. Zadaniem ich będzie nietylko zwycięzców, lecz i zwyciężonych zbierać z pola bitwy, poić, opatrywać, osłaniać przed szakalami, czychającemi na marny zegarek, dewizkę lub pierścionek, aby je wydrzeć tym, którzy już bronić się nie mogą. Wyruszą te armie bez broni, z świętym znakiem chrześcijaństwa, a w największym ogniu nic złego im się nie stanie, oszczędzi ich kula, kłaniać się będą sztandary... Może ja takich czasów nie doczekam, może jeszcze przejdą całe pokolenia, że jednak nastąpią kiedyś, tego jestem pewny. Człowiek musi przecież rozumieć uczucie wyższe, szlachetniejsze, zrozumieć, że nad tych, co śmierć szerzą i zadają rany, wyższy ten, kto ból łagodzi, a rany goi w miłosierdziu bratniem. Nie będzie przecież wołał do końca świata: „biada zwyciężonym!“
Śmieliśmy się z tych kazań, lecz Florjan mało sobie robił z naszego śmiechu i mówiąc dalej, błękitne źrenice wznosił w górę, a te stawały się jeszcze łagodniejsze, zupełnie oczy małego dziecka.
Sierżant Borel nazwał Florjana „samarytaninem,“ inni powtórzyli, i odtąd młody człowiek stale tak był nazywany.
— Nie lepiej takiemu łokciem się trudnić, albo miarką? — szydzili koledzy — handlowałby przynajmniej uczciwie; jako żołnierz, psu na budę się nie zdał i pierwszy lepszy miłosierny prusak lub austryak sprzątnie go ze świata.
Młodzieniec milczał, lub odpowiadał proroctwami, jak poprzednie — w czasie bitwy zachowywał krew zimną i spokój. Gdy został raniony, zabrano go do lazaretu i ucichło o nim przez czas pewien.
Tu, pod mroźnem niebem, wśród wycia wilków i wichrów, przyszedł nam na myśl Florjan. Litość, miłosierdzie... szeptano zsiniałemi usty... Lecz wojna ma swe odrębne prawa — jej wolno nie oszczędzać nawet starców, kobiet, dzieci, a cóż dopiero tych, którzy sami nikogo nie oszczędzali.
Strona:Karolina Szaniawska - Samarytanin.djvu/4
Ta strona została skorygowana.