Strona:Karolina Szaniawska - Teatr dla dzieci.djvu/167

Ta strona została skorygowana.
Amelka (łagodnie).

Wytłomacz się, mój kochany, gdyż teraz nic a nic nie wiemy.

Pawełek.

A no tak było. Pan przykazywał na odjezdnem: słuchaj, Pawełek, żeby mi strzelby nie ruszali — popsuta, jeszcze rozerwie — rób co chcesz, a nie daj klucza od szafy. (drapie się w głowę). Jak ja mogłem nie dać paniczowi klucza — zawdy on młody dziedzic, a ja sługa. Myślę, medytuję, zimno mi, to znów gorąco, a panicz woła: kto zamknął szafę? gdzie klucz?... (po chwili) chciałem perswadować, jak huknie: co ci do tego! — oddałem — nie było innej rady. Aha! nie było! — (śmiejąc się) od czegoż mam głowę na karku... (z dumą) i to nie ladajaką! (po chwili — żywo gestykulując). Panicz myk do szafy, a ja skrzywiłem się, niby środa na piątek i zachodzę wedle kuchni. Gospodyni mnie zobaczyła, niby — pani Furtalska — i chwyta się za głowę: „Co ci jest, Paweł? bój się Boga! wyglądasz jak z krzyża zdjęty! Krzywię się jeszcze bardziej, widzący, że nadało. „Toć sinieje od bólu! wrzasnęła Marysia — oho! już go kurczy! Ratuj, kto w Boga wierzy! woła gospodyni. — Najlepiej chyba po doktora — dogadują dziewki.

Marysia (uderza go w kark ze złością).

A zbereźniku! takeś to umiał oczy przewracać! aż mnie na wnętrzu zabolało od żałości.

(Podpiera brodę ręką i kiwa głową).