Strona:Karolina Szaniawska - Teatr dla dzieci.djvu/179

Ta strona została skorygowana.

No i co? toć chałupy nie rozwalą, a drzwi zaszczypnęłam! (po chwili). E — wiedzą oni gdzie przyjść, dobrze naprzód wypytają... (zamyśla się). Jak tatulo zachorowali i poszli do szpitala, gdyby kto urzekł... coraz nam ciężej... (opiera głowę na dłoni). Matusia wydziwiają, żem próżniak, że darmo w chałupie siedzę, a Józefka, to niby pracownica jak się patrzy... (przeciąga się). Szczerze powiem, że mi się robota w rękach nie pali (ziewa) cóż ja winna temu?.. Prząść najgorzej nie lubię, oj, nie lu — bię — (zasypia i śpi aż do sceny XII).




SCENA V.
Wchodzi Rózia i zaczyna krzątać się po izbie. Przestawia garnki, w jeden z nich ze dzbanka nalewa wody, potem kraje kawałek chleba. Wchodzą cygani: stary Rabul i młody Panos, za niemi cyganki Erba i Naja, ubrane jaskrawo lecz biednie, Zora wystrojona, w sukni obszytej wstążkami, na szyi ma mnóstwo świecideł, przez ramię zawieszony bębenek, a w rękach pałeczki. Żywa i zwinna, kręci się przez cały czas po scenie.
Panos (do Rabula — rozglądając się po kątach).

Czemuście nas, ojcze, tutaj przywiedli? Toć bieda z nędzą! ani co wypić, ani czem się pożywić.

Rabul (zbliżając się do Rózi).

A jednak turkaweczka nie umarła z głodu.