Strona:Karolina Szaniawska - Teatr dla dzieci.djvu/71

Ta strona została skorygowana.
Wandzia.

Istotnie — małe dzieci, każdą rzecz biorą do ust.

Iza.

Ach! nie przeszkadzaj, moja kochana. To będzie coś ciekawego.

Micia.

Pewno malca złapią i obiją.

Kasia.

Właśnie o tej porze, pan lubił chodzić po ogrodzie z cygarem w ustach. Wyszedł też, jak codzień, z pałacu i do alei grabowej skierował kroki, gdy, pędząc jak kula, dziewczynka wpadła prosto na niego. Pan zatrzymał ją, gdyż byłaby się przewróciła i pogłaskał po twarzy — dziewczynka niezmięszana bynajmniej spojrzała mu bystro w oczy i rzekła: Gdzie tatulo — gdzie? Pan się roześmiał, wziął ją za rękę i poprowadził do dworu... Wieczorem taka rozmowa zawiązała się przed stajnią.
— Słuchaj, Antoni, bardzo ty kochasz córkę?
— Oj, bardzo, jaśnie panie, mówił fornal.
— Pewno chciałbyś jej nieba przychylić.
Antoni milczał; łzy błysnęły mu w oczach.
— A więc, rzekł pan, daj nam to dziecko. Bóg obdarzy cię drugiem i trzeciem — zdrowe pewno będą jak ta mała i silne. Wychowasz sobie niejedną pociechę na stare lata... gdy my...
Sługa rzucił się do nóg dziedzicowi. Pan myślał, że biedak jest uszczęśliwiony.