Strona:Karolina Szaniawska - Z głębin życia.djvu/9

Ta strona została uwierzytelniona.

Drugie!?... Hm!... drugie!...
Mama jest wylękniona, papa skrzywił się z niesmakiem, dziadkowie ręce załamali.
— Jak możecie! co wy sobie myślicie?
— Para szaleńców! Okropność!
Z dnia na dzień malkontenci uspakajają się potroszę: a może jeszcze... może jakoś... Wreszcie są zrezygnowani.
— Trudno — cóż robić!
Ale nikt się nie cieszy, jak za pierwszym razem. Nawet matka z trudnością dochodzi do równowagi.
— Kłopot i koszt — powtarza rodzina, mająca mniej lub więcej środków a duże obowiązki względem siebie.
Lecz złą ona nie jest. Nowy przybysz zastaje uśmiechnięte twarze, ludzie dobrze wychowani w obec gościa się nie krzywią, choćby go przeklinali w duchu. A wszak tu nie... bynajmniej... kochają, bardzo kochają wszyscy małego przybysza. Kochają rzeczywiście. Rozbroił ich sobą. Taki cichutki, miły, nikogo nie utrudza, sypia doskonale, a gdy się obudzi, leży, patrzy, gaworzy. Szczególny dzieciak!
Burza, — rwetes — gwałt.
— Trzecie!... Nie, nie wolno. I ze względu na dziś — na ogromne koszty. I ze względu na rodzeństwo. To poprostu krzywda, kradzież, odarcie. Majątek się rozdzieli, rozdrobni... Nie wolno! zbyt droga zabawka.
Czasem wyrok bywa skasowany, bo sędziowie zmiękli, dość często jednak zapada z nieodwołalną srogością, z okrucieństwem katów.
Za dwadzieścia pięć, trzydzieści do pięćdziesięciu rubli specyalistki wykonywują go sumiennie.