się uspokoiła, tylko potoki huczały jak sto młynów wodnych, lub tysiąc języków babskich.
Z jęczącym nad swą niedolą żołądkiem, wracałem do domu w ciemnościach i po błocie. Latarnie uznały za stosowne zagasnąć, — trzeba więc było po omacku, instynktem tylko się kierować. Mój towarzysz podbił sobie oko o żerdź z płotu wystającą, ja otrzymałem tylko lekkie »obrażenie« w nogę, wpadłszy na stos kamieni. Ale to byłoby najmniejsze, gdybyśmy mogli chałupę odszukać. Błądziliśmy wciąż na prawo i na lewo: wstecz i naprzód — chałupy naszej ani śladu. Pytaliśmy się przechodzących górali, ale napróżno. Wiedzieliśmy tyle, że mieszkamy u Roja, ale jak się pokazało, tych Rojów w Zakopanem są całe roje. Mało tego gdyby byli Stach, Jan, Michał, Maciek Roje, ale w tem bieda, że jest dwóch Stachów, trzech Janów, czterech Michałów i pięciu Maćków Rojów. Otóż dla odróżnienia nazywają ich po ojcach: Jan Michałkowy Roj, Stach Maćkowy Roj, Michał Gąsienica Roj itp. Zupełnie na wzór naszej drobnej szlachty, biorącej dla odróżnienia przydomki, jak Antoni Kapusta Osielnicki, Kacper Wyrwiząb Cipaciński, Szczepan Trombojłło Wyżdygałowicz.
Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.