Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

Obszedłszy wreszcie z przewodnikiem ¾ Rojów, natrafiliśmy na swego. Nauczeni doświadczeniem, schyliliśmy głowy przed drzwiami, jakby przed Najśw. Sakramentem, i bez przypadku weszliśmy do izby. Mnie tylko łysina nieco się otarła.
A no! syci nie mięsa, lecz wrażeń, chodźmy spać. Pod nogami ugina nam się podłoga jak klawisze; na stole, na łóżkach i na ziemi widzimy podłużne stworzenia ze szczypczykami, — towarzysz mnie objaśnia, że to są skorki, bardzo miłe zwierzątka domowe, lubiące wchodzić podobno do uszów i delikatnie w nich wiercić. Zatykamy więc uszy papierem, bo waty nie mamy i zaczynamy się rozbierać. Ba! rozebrać się łatwo, ale co pod głowę podłożyć i czem się przykryć? Mój towarzysz robi z pleda poduszkę, a palto zimowe służyć mu będzie za kołdrę. Ja nie mam ani pleda, ani palta zimowego. Wydobywam więc z kufra wszystko co posiadam i układam w głowach książki, pudełko z brzytwami, pudełeczka z proszkiem do zębów i z fiksatuarem, szczotkę do czyszczenia ubrania, tabakierkę, dziesięć pudełek zapałek szwedzkich, pantofle i parę butów, i cały ten stos misternie ułożony i szpagatem ściągnięty przykrywam dwoma surdutami i parą