Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/26

Ta strona została uwierzytelniona.

ny w stronę, z której przybywamy. Co u licha? gdzież więc jesteśmy?! A, no, naturalnie, że nie w Jaszczurówce, tylko w Kuźnicach. Przebywszy więc raz Golgotę, wracamy nią na nowo i stanąwszy na rozstajnych drogach, idziemy już na lewo. O dwieście kroków spotykamy napis, że tędy naprawdę idzie się do Jaszczurówki. Dlaczegóż ten napis nie jest umieszczony tam, gdzie się drogi rozchodzą, — to wie tylko Pan Bóg i Towarzystwo Tatrzańskie. Obyś świetny wydziale Towarzystwa po śmierci taką drogą jak my chadzać i błądzić musiał! — tego ci życzę w imię zasady: oko za oko, ząb za ząb, odcisk za odcisk, kamień za kamień!
Po półgodzinnej jeszcze podróży, stajemy w Jaszczurówce. Znowu woda, znowu góry, a w środku drewniany hotel. Godzina 12, chcemy się posilić, obiad będzie za 1½ godziny. Miła perspektywa!
Oglądamy zakład kąpielowy. Tfu! jaki nieprzyzwoity. Woda tak czysta, że widzisz u kąpiących się wszystkie sprosności. Człowiek, tak jak ja szanujący się, nie będzie na łup oczów gawiedzi wystawiał swoich członków. Zaraz obok, tylko ścianką oddzielone, kąpią się kobiety. Horrendum! Sodoma i Gomora! Co za zdrożne myśli przycho-