Strona:Kazimierz Bartoszewicz - Trzy dni w Zakopanem.djvu/31

Ta strona została uwierzytelniona.

giego żandarma, zapijającego piwo w szyneczku, ale ten im również nic poradzić nie chciał, czy nie umiał. A tymczasem góral wymyślał im gorzej niż ongi Bismarck parlamentowi niemieckiemu. Jak niepyszni, musieli złożyć u właściciela szynku kaucyą, aby ich góral raczył wypuścić na wolność. Dziś podobno ta sprawa miała być rozpatrywaną w »Klimatyce«. Miłe stosuneczki, zapewne takich i w Afryce nie znajdzie.
Ale wracajmy do Kuźnic. Są tam huty żelazne, fabryka tektury i restauracya, którą nam bardzo chwalono. Możesz w niej dostać mięsa, a nawet cały obiad... jeżeli rano zamówisz. Myśmy poprzestali na mleku kwaśnem. Jedliśmy je na stojąco, bo przed domkiem restauracyjnym ustawiono trzy stoły na trzydzieści osób, wówczas gdy amatorów mleka i kawy było około dwustu. Właściciel restauracyi i Kuźnic jest podobno bardzo biedny, więc na kilka stołów i kilkadziesiąt stołków zdobyć się nie może.[1]

Z Kuźnic drogą ciernistą, a raczej kamienistą, poszliśmy z przewodnikiem do Kalatówek. Jestto sobie kawał ziemi, na której rośnie trawa, a trawie przypatrują się góry. W jednem miejscu

  1. Dziś jest już nowa restauracya.