Igra wesoło przy niebieskiéj matce,
I łaskę nieba zwabia naszéj chatce.»
Tu Bronisława zalała się łzami;
Rade łzy płyną za matki myślami;
Płakała zaraz i córka przy boku,
Lecz łzy męzkiemu nie przystojne oku,
Kryjąc Stanisław, karci smutek żony:
«Jaki los w niebie komu naznaczony,
Próżno się troskać; Bóg siedząc wysoko
Nad całym światem opatrzne ma oko,
Wszakże on ojcem na wieki i wszędzie,
Co pod nim było, pod nim jest i będzie;
Lepsze nad smutek ufanie pobożne.
Idź! Wiesławowi przygotuj nadrożne.
Ty wyjdź o świcie, a chroń się przygody,
Bo zawsze wiele ufa sobie młody;
Przynieś twéj przyszłéj podarunek z drogi!»
Wiesław obojgu kornie ścisnął nogi
I wyszedł z chaty przenikniony cały,
Że takich ojców niebiosa mu dały.
Już wonny wieczór uśmiechał się ziemi,
Gdy wracał Wiesław z końmi kupionemi.
Z przydrożnéj wioski rozlega się granie,
Słychać wesołe pląsy i śpiewanie.
Parskając konie biegną po gościeńcu,
Widać dziewoje przy rucianym wieńcu,
Biją drużbowie w podkówki ze stali;
A gdy wędrówca mile powitali,
Tak rzekł starosta, zarządca wesela:
«Dobrze to w każdym zyskać przyjaciela!
Witajcież do nas wy z proszowskiej ziemi!
Nie chiejcie gardzić dary ubogiemi,
Pożyjcie z nami, czém tu gospodarzy
Wdzięczna prac rola i dobry Bóg darzy.
Napatrzycie się krakowskim dziewojom,