mady ludzkiej. Nie rozprasza się jednak, jak w „Fermentach“ lub „Ziemi obiecanej”, ale dąży nieustannie do syntezy i zwartości. Niezliczone drobne sceny, tworzące mozaikową, nieraz barokową obfitość realistycznie oddanych szczegółów, wiążą się w piękną i organiczną całość. Jego opisy batalistyczne, odtworzone z zadziwiającą plastyką, skupione są zawsze dokoła aktów zbiorowych, a opisy natury tworzą barwne plamy na jednolitym obrazie ruchu i działania.
Jakkolwiek trylogja Reymonta jest dziełem wielkiego i dojrzałego talentu, świadomego swych celów artystycznych, nie dorasta do wyżyn „Chłopów”, chociaż nawet Reymont uważał ją za najdoskonalszy swój utwór. Oderwany od rzeczywistości, na której zawsze mocno się opierał, stracił w niej Reymont podstawę dla swojej wyobraźni. Wzrok jego, przystosowany znakomicie do chwytania pełni stającego się dzisiejszego życia, nie potrafił odwrócić się w przeszłość i żyć fikcyjną złudą. Wynikało to już z natury jego nawskroś realistycznego talentu. Dał więc jedynie Reymont w trylogji świetne studjum obyczajowe, przepojone głęboką wiarą w potęgę duszy narodu i z rozmachem nakreślone malowidło zbiorowej jego woli, dotarłszy przez prawdę historyczną do najgłębszej prawdy życia polskiego.