Stanęli na brzegu wiślanym, przy którym ubrana w kobierce i złotogłów, czekała krypa wojewodzińska. Maćko raz jeszcze powiódł okiem dokoła, na zamek spojrzał i wzrok zatrzymując na wieży, w odosobnieniu stojącej:
— Jak się owa wieżyca zwie? — spytał.
— O-strze-że-nica — rzekł król, rzucając zgłoski powoli, ruszył głową lekko na znak pożegnania i oddalił się z dworzany swoimi.
Odbili od brzegu. Pale Wisły wartko uniosły krypę pana Borkowica.
— Co to król chciał rzec? — zapytał Maćko, zwracając się do jednego z towarzyszących mu panów, a przyjaciół od serca. — Wieży-li to nazwa, czy ostrzeżenie do mnie skierowane?
— „Ostrzeżenicą“ zwie się każda wieża strażnicza, ale głos króla co innego mówił...
— Nie uląkł się Maciek, wojewoda tem mniej się ulęknie — odpowiedział Borkowic.
— Prędzej kata, niż łaski tej dla wasbym się się spodziewał.
Strona:Kazimierz Gliński - Ostrzeżenica.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.