Strona:Kazimierz Gliński - Ostrzeżenica.djvu/20

Ta strona została uwierzytelniona.

— Miłujcie ją, jak macierz, bo inaczej — biada wam!...
Król przechodził wzdłuż rynek i słuchał tych pieśni smutków ogromnych. Czoło rysowała mu bruzda... Lecz kto odgadnie myśli i to myśli takiego króla, jakim on był?
Przechodząc, minął jakiegoś człowieka.
Był to kmieć.
Zdaleka musiał przybyć, bo ciężko robił piersią zmęczoną i drżał, jakby go zimnica trzęsła; patrzył na zamek oczyma wystraszonemi, stawiał krok naprzód, to w tył go cofał.
Król podszedł ku niemu.
— Pochwalon! — rzekł.
— Na wieki — odpowiedział zapytany.
— A skądże to ociec boć nie tutejsi...
— Z Wielkopolski.
— Aż tu?
— Do króla.
— Piechtą?
— Jak widzicie!
— Dawnoście przyszli?