— Lepiej poczekać, wielmożny panie. Może będzie lepiej... Kto to może zgadnąć!? Ale dziś... kiepsko — zapewniał przybyły.
— Ba! poczekać! kiedy mi dyabelnie potrzeba pieniędzy...
Mordka wzruszał ramionami, jak człowiek, który na to rady nie ma. Wyjmował z kieszeni różne „próbki“, przytaczając cenę, jaką płacił.
— Zresztą — jeśli wielmożnemu panu gwałtem potrzeba... Niech będzie żyto! ale nie mogę dać więcej niż trzy ruble i tylko dla wielmożnego pana. W drugiem miejscu nie dałbym tego! auf meine Munes!
Zaczynały się targi. Mordka powoływał się na poprzednie, jeszcze tańsze kupna, wtrącając: „niech wielmożny pan spróbuje gdzieindziej. Może kto da więcej. Może Joel albo Mosiek Luft...“
Mordka wiedział dobrze, że żaden z wymienionych kupców, z którymi miał „cichą“ spółkę, zatargowanego przez niego żyta nie kupi, wiedział także, że szlachcic czekać nie może. Właśnie dlatego tak mówił.
Koniec końcem przychodziło do zgody. Mordka postąpił 7 kop. na korcu, zastrzegł sobie w kontrakcie, że żyto ma być „suche i dobrze doczyszczone“ i wyjeżdżał z kontraktem w kieszeni.
Ale co się to przy takiem kupnie napracować trzeba!
Strona:Kazimierz Laskowski - Żydzi przy pracy.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.