Strona:Kazimierz Laskowski - Żydzi przy pracy.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

— Bój się Boga! Mordka! skądże się tyle wzięło? — wołał przy obrachunku przerażony szlachcic.
— Skąd się wzięło? Pan dobrodziej żartuje... Łońskiego roku dałem pięćset rubli na pszenicę, na bezrok trzysta rubli na żyto... Na św. Jan kupiłem rzepak... dałem sześćset rubli na wełnę... Czy nie dałem? — rachował Mordka. — Pan dobrodziej ma krótką pamięć. To wszystko stoi napisane... Papier to święta rzecz!
Po tej przedmowie Mordka chował kwity i kontrakty do pugilaresu i, zwracając się do szlachcica, rzucał niewinne na pozór pytanie: Co będzie?
Takim bywał wstęp.
Co będzie? Mordka dobrze wiedział, „co będzie“ — jeśli pytał, to tylko przez delikatność, dla zwyczaju.
W parę dni potem klient odbierał pozew z sądu, a następnie kopię wyroku, jeśli się dało, „z tymczasową egzekucyą.“ Robił się gwałt; szlachcic jechał do Mordki o prolongatę, ale go nigdy zastać nie mógł. Niepotrzebnie jeździł, bo wkrótce Mordka sam zjawił się u niego z komornikiem.
Pierwszy raz przyjeżdżał tylko tak na... strach. Jeśli szlachcic zapłacił koszta, dał mu kilkanaście korcy zboża na procent, to Mordka nie robił zajęcia, ale wracał spokojnie do domu.
Za drugim razem bywało gorzej. Mordka był bardzo zagniewany, nie chciał już czekać, nie chciał