kować. Na wszystko czas znalazł, czasami tylko, gdy nie mógł swego stanowiska faktorskiego przy tranzakcyi zbożowej opuścić, wyręczał się żoną, która także była znawczynią i handlowała losami.
„Na to kura grzebie, żeby wygrzebała“ — mówi przysłowie, nic dziwnego przeto, że i Bobik przy tak usilnej pracy musiał mieć trochę dochodu. Każdy żyć potrzebuje.
Zazdrośni mówili, że Bobik ma już kapitał, ale on się zaklinał na wszystko, że ledwie wyżyć może. Miał dochód, to miał wydatki. Nie był łapserdak, potrzebował się ubrać porządnie, w atłasowy chałat, bo przecie nie z chamami miał do czynienia, tylko ze szlachtą. A na same buty co wydał!
Zresztą — co komu do cudzej kieszeni?! Miał, to miał, bo zapracował, cały powiat zaświadczy o tem i kupcy pułtuscy potwierdzą.
Takim był Kiwa Bobik, faktor, bliski kuzyn Szlomy Süskinda, najgrubszego pieniężnika w Pułtusku, którego biografię, pracowity żywot i usłużność dla społeczeństwa postaram się skreślić, w miarę sił i zdolności.