nie pożywi. Dla dziedzica także jedność, bo tylko za cztery garnce zapłaci wedle dyspozycyi...
Tym podobne uprzystępnienia materyalne, nie będące bez wpływu na ogólny obrót handlowy, wyrabiały Lejzorowi prócz tego dobrą markę, a zakładowi renomę pierwszorzędnego miejsca rozrywki. Renomę tę podtrzymywał Lejzor umiejętnem obchodzeniem się z gośćmi, uwzględnianiem niektórych przywar ludzkich, a nadewszystko niezwykłą osobistą ochoczością do zabaw i traktamentu.
Sam dawał dobry przykład, początek. Bywało — zajdzie do szynku gromadka chłopów, coś radzą, gwarząc, namyślają się, widocznie mają coś na wątróbce, ale im do picia nieskoro.
Lejzor czeka, a gdy sytuacya nic się nie zmienia, woła na jednego z przybyłych:
— Walanty! Co to wam jest? Tacyście smutni! Czy przypadkiem „wasza“ nie chora?
— Ej nie! Zwyczajnie gospodarskie sprawy — zwierza się interpelowany.
— Czego się martwić. Bieda?! nie za nas się zaczęła, nie za nas się skończy. Pluńcie na wszystko Walanty... Wiecie, co wam powiem? Mam „szabasówkę“, „cymes“! Spróbójcie! Ja stawiam...
Przy tych słowach zdejmuje z górnej półki pękatą butelkę, leje w kieliszki i przepija do chłopa.
— Za wasze zdrowie, Walanty!
— Pijcie na zdrowie, Lejzor!
Strona:Kazimierz Laskowski - Żydzi przy pracy.djvu/65
Ta strona została uwierzytelniona.