Strona:Kazimierz Laskowski - Żydzi przy pracy.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.



Mordka Winterkalt.

Było to w roku... kiedy jeszcze fiskus skarbu austryackiego nie podniósł akcyzy od okowity.
Miedzą pomiędzy niwami wyrosłego żyta i pszenicy szedł Mordka Winterkalt, zdążając do Komorowa, wioski nad granicą galicyjską położonej.
Widocznie śpieszyło mu się, bo choć chłód wieczorny rzeźwił, z twarzy Mordki spływały grube krople potu.
W oddali szarzały rzędy domostw i stodół.
Mordka, wydostawszy się na drożynę, wiodącą ku wsi, skręcił w opłotki i prawie pędem dobiegł do najbliższej chaty. Zastukał w przymknięte drzwi raz, drugi. Na progu pojawił się gospodarz, Wojtek Prażucha.
— No, Wojtek — zawołał, witając się Winterkalt — trzeba się zbierać. Jest robota. Chodźmy do izby — pogadamy.
Weszli.
— Widzisz, Wojtek — rozpoczął Mordka — trze-