ba sobie dobrać kilku dobrych chłopów. Towar jest na drugim brzegu.
— A siłaż trza?
— Z dziesięciu. Pęcherki gotowe.
— A jak „obieszczyki“ przyłapią? Wczora bezkudy goniły Franka Drzazgę, musiał chłop rzucić wszystko i w nogi...
— Bo głupi. Z wami tak nie będzie. Albo wam to pierwszyzna...
— No jużci... ale zawdy nieprzezpiecznie. Wisła duża, trza na Budziska objeżdżać, a tam „postój.“
— Już ja tak zrobię, że „postoju“ nie będzie — upewniał żyd.
— A gdzieżby się podział?
— Słuchaj, Wojtek! masz brzydką naturę, co się lubisz spierać. To nie twoja rzecz...
— Nie moja rzecz?! — podchwycił chłop. — A jak przyłapią, to komu bieda?
— Nie bądź głupi! Jeszcze nie złapali, a choćby złapali... to wielki gwałt! Co ci wezmą? Gospodarstwo przepisałeś na żonę... najwyżej koza... parę dni... To ci dziwne! czy co?!
— Dobrze wam gadać... teraz żniwa...
— Żniwa... żniwa! Wojtek, czy tobie potrzeba na „pańskie“ chodzić? za głupie dwa złote cały dzień mitrężyć? Ty raz przyniesiesz kilka garncy okowity i masz parę rubli. Ty wiesz, że z Mordką handlować można.
Strona:Kazimierz Laskowski - Żydzi przy pracy.djvu/80
Ta strona została uwierzytelniona.