Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

Ale mijały lata, Szeląg utył, zgorzkniał, zmieniał mieszkania i nie żenił się. Sprowadził sobie kuzynkę nie kuzynkę (tak ją ludzie nazywali), kobietę od niego starszą — Lola do niej mówił — i tak oboje żyli.
— Jak mąż z żoną, to jasne — mówiły kobiety.
— Jaka tam kuzynka! — śmieli się mężczyźni.
Chłopcy ze starszych klas nazywali Szeląga „prezes Lola”. Nauczyciel, jeśli usłyszał przezwisko, wpadał w złość, dlatego tylko wieczorami, kiedy wracał po ciemku do nie otynkowanego domu za miastem, wołali z daleka: „Prezes Lola! Prezes Lola!” I kryli się za płotami. Prezes groził pięścią niewidocznym prześladowcom i klnąc odchodził.
Lola była kobietą cichą, zawsze zajęta domem, często widywano ją w ogródku, który pielęgnowała starannie. Chodziła do kościoła i spowiadała się, ale nie wiadomo było, czy z grzechu współżycia z mężczyzną bez ślubu (ksiądz Olejniczak nie mówił nic). Od pewnego czasu mówiono, że mają dziecko.
— Za co on taki dom postawił? — zastanawiali się ludzie. (Szeląg zbudował dom dwupiętrowy, podpiwniczony — z tarasem i garażem.)
— Nie bójcie się, dewizowcy mu płacą.
— Dewizowcy? A czy to prywatne jelenie prezesa?
Myśliwi cudzoziemcy przyjeżdżali jesienią na polowania. Szeląg, jako prezes koła, woził ich po terenie i odwiedzał w leśniczówkach.
— Lola, Lola musi mieć — mówiły kobiety. I ta opinia przeważyła w końcu. W to, że z nauczycielskiej pensji Szeląg postawił dom, nie wierzył nikt.
Wrócił tego dnia zdenerwowany (pokłócił się z Kwasiborskim w szkole) i siedział przy obiedzie nie mówiąc nic. Lola nalała zupę, jedli w milczeniu.
— Co tam? — zapytał. — Śpi?
— Chyba mnie poznaje — powiedziała. — Uśmiecha się, jak wchodzę.