skarpę, a śmielsi schodzili niżej, żeby hippisa obejrzeć dokładniej. Matki zaczynały narzekać, że demoralizuje dzieci.
Szeląg wybrał się tam po południu, o czwartej, kiedy jeszcze nikogo przy namiocie nie było, sam hippis tylko siedział oparty o skrzynkę i śpiewał. Nauczyciel spotkał na skarpie Jasia Flachę. Rybaczyński, trochę pijany, przyjechał z wózkiem po trawę.
— Chodź, Jasiu — powiedział Szeląg. — Idę pogadać z hippisem.
Flacha zgodził się chętnie. Zeszli ścieżką na łąkę i szli chwilę w stronę rzeki. Gęsi z sykiem uciekały spod nóg. Stanęli za plecami długowłosego słuchając, jak gra. Nie widział ich lub nie zwrócił uwagi. Chrypiał jakieś niezrozumiałe słowa, uderzał o struny. Flacha i Szeląg patrzyli na jego włosy zakrywające chude ramiona i na tę wypłowiałą drelichową kurtkę. Szeląg chrząknął, ale hippis i tym razem nie spojrzał na nich. Dopiero jak obeszli szkrzynkę i stanęli plecami do rzeki, uśmiechnął się i przestał grać.
— Nie masz czasem papierosa? — spytał nauczyciela.
Szeląg poczerwieniał. Stał z rękami w kieszeniach — wielki, masywny, w sportowej koszuli z krótkimi rękawami. Widać było odsłonięte mięśnie. Jasne spodnie z tropiku starannie odprasowane, beżowe pantofle z grubego płótna.
— Ty — powiedział — nie piliśmy jeszcze wódki, co?
Jasiu Flacha, trochę pijany, spocony, w tej swojej wiśniowej koszuli non-iron z podwiniętymi rękawami, stał obok. Zaśmiał się głośno.
Hippis nie powiedział nic, znów zaczął brzdąkać na gitarze. Między ramionami Szeląga i Flachy widział kawałek rzeki.
— No i co — zapytał nauczyciel — długo masz zamiar tu siedzieć?
Hippis nie odpowiedział. Szeląg podskoczył i wyrwał
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/118
Ta strona została uwierzytelniona.