Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.

— Co ty, Jańciu? — zaniepokoiła się Groszkowa. — Będzie duszno.
Stolarz nie zwrócił uwagi. Zaczął opowiadać historię szaletu.
— Z tym wychodkiem, panie redaktorze, to było tak...
Muszynie dopowiedział później Jasiu Flacha, jaki był początek. Słyszał rozmowę architekta Targowskiego z sekretarzem. Miedza pewno podszedł do okna i poczuł fetor z parku. Zwłaszcza w upalne dnie targowe, kiedy do miasta przyjeżdżało sporo ludzi ze wsi, zapach był mocny. Kto musiał, szedł za potrzebą do parku — jasne. Jedyny wychodek w „Obywatelskiej” nie wystarczał, zresztą najczęściej bywał zamknięty.
— Z ulicy przychodzą, panie kierowniku — skarżył się kelner Ludwiś. — Idą i idą z tymi zabłoconymi buciorami. A potem wracają i znów brudzą!
Kierownik kazał wychodek zamykać.
Miedza skrzywił się i zaraz zadzwonił do Targowskiego.
— Inżynierze — powiedział — jak wy dbacie o miasto? Ludzie nie mają nawet porządnego szaletu. Trzeba postawić obiekt.
Flacha był wtedy u Targowskiego i słyszał rozmowę. Architekt obiecał, że szalet wybuduje.
— Tak jest, towarzyszu sekretarzu — mówił. — Wstawimy do planu.
Minęły dwa lata i szaletu nadal nie było.
— Na skutek pieniactwa właściciela działki, na której zaprojektowano obiekt — mówił Targowski.
W pogodne dnie, zwłaszcza w lipcu i sierpniu („Turyści, turyści!”) Miedza często musiał zamykać okna. Zawsze wtedy dzwonił do prezydium i pytał:
— No i co z tym szaletem, inżynierze? Będzie w końcu czy nie?
— Właściciel gruntu odwołuje się od decyzji loka-