Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/127

Ta strona została uwierzytelniona.

dnia. Dopiero jak stolarz wrócił, Groszkowa opowiedziała o pobiciu wnuka.
— Kompres mu zaraz położyłam, ale jeszcze do dziś źle słyszy. Krwiak się podobno zrobił.
Groszek zdenerwował się, chciał zaraz iść do Kwasiborskiego. Stara i syn odradzali.
— Po co, po co? Jesteś teraz na widoku. Trzeba ludziom zejść z oczu!
Skończyło się na wizycie u lekarza. Gniazdowski powiedział, że bębenek jest uszkodzony, zapisał maść i kazał owijać głowę bandażem.
Muszyna nie chciał wierzyć.
— Pięścią w twarz? Natychmiast pójdę do szkoły! To niesłychane.
Groszkowa przestraszyła się nagle. — Panie redaktorze, ten Szeląg to zły człowiek. Będzie się później mścił.
— Lepiej zostawić, nie ruszać — przytakiwał Stach.
Muszyna nie chciał ustąpić. — Trzeba, kochani — tłumaczył. — Dziś dzieci, a jutro nas zaczną bić! — Wkładał ortalionowy płaszcz w korytarzu.
Groszkowie stali przy furtce, kiedy odchodził. Odwrócił się — pomachał ręką. Stali i patrzyli za nim. Muszyna zrobił takie zdjęcie: płot, między zielenią owocowych drzew dach domu i przy furtce oni wszyscy — siwa głowa starego, koronkowy kołnierzyk Groszkowej, Stach w czarnym garniturze, błyszcząca suknia jego żony. I Piotruś Groszek, najmłodszy — w mundurku ze srebrnymi guzikami i z głową w białych bandażach.

Do domu wrócił o szóstej. Lenka sama była w kuchni. Matka chodziła na majowe nabożeństwa wieczorami. Dziewczyna prała nylonową bluzkę w miednicy.