Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/133

Ta strona została uwierzytelniona.

— Dlaczego nie ostrzygłeś włosów, zapowiadałem ci, że w czwartek masz przyjść ostrzyżony. Dziś jest poniedziałek.
— Panie dyrektorze...
— Dlaczego nie masz tarczy na rękawie? Czy matka nie może przyszyć guzików? Co to za spodnie?
Reniek przestępował z nogi na nogę.
— Nie będę z tobą rozmawiał więcej! — krzyczał Kwasiborski. — Tylko z ojcem! Jesteś w klasie przedmaturalnej. W tym roku powinieneś zdawać maturę. Pięć dwójek grozi ci na okres!
— Nie postawią — wtrącił Reniek.
— Co? Ty nam będziesz dyktował? — Staruszek aż cofnął się o krok. Krzyczał cały czas i któryś z nauczycieli wyjrzał na korytarz. Reniek, z ręką w kieszeni, wielki, z włosami na karku, stał przed dyrektorem. Kwasiborski odwrócił się gwałtownie. Odszedł szybko.
— Idź na lekcję — powiedział cicho i nie spojrzał nawet, czy Reniek posłuchał, czy nie.
Chłopak wzruszył ramionami i wolno zaczął iść w stronę klasy. Przystanął pod oknem, wyjął z kieszeni niedopałek papierosa, który przez cały czas trzymał w zwiniętej dłoni, i wrzucił do kosza.
Z pokoju nauczycielskiego wyszedł Szeląg. Szedł pustym korytarzem szybkim, sprężystym krokiem. Niósł dziennik i piłkę do siatkówki. Na boisku czekała na niego klasa Reńka.
— Masz zwolnienie, Reniuś?
— Tak jest, panie profesorze.
— No to do klasy, do klasy, chłopcze.
Szeląg skręcił na schody. Reniek słyszał, jak zbiegał w dół — słychać było głośne kroki na drewnianych stopniach. Poszedł do klasy i nie widział już, jak Szeląg wracał po chwili z redaktorem Muszyną, którego spotkał na dole. Muszyna pytał o dyrektora Kwasiborskiego.