Wieczorem Szeląg poszedł do kierownika Rybaczyńskiego. Rybaczyńscy mieszkają w parterowym domku z ogródkiem na przykościelnej ulicy. Widać stąd rzekę w zakolach. Głośno wybija godziny zegar kościelny. Szeląg zajrzał z sieni do kuchni, ale była tylko żona Jasia.
— Janek? — Spojrzała na nauczyciela. — Jak nie ma go w knajpie, to przy królach. On tylko tam albo tu!
Rzeczywiście — Rybaczyński klęczał w komórce z klatkami królików i czyścił dolne segmenty. Pachniało króliczym łajnem i wilgotną trawą. Jasiu podwinął rękawy. Przyświecał sobie latarką czyszcząc klatki. Króliki wpuścił do kojca z desek przed komórką.
— O, Mietek — ucieszył się. — Dobrze, że jesteś. Pomożesz ustawić półkę. Tu chcę postawić, zobacz. — Pokazał pustą ścianę pod oknem.
Szeląg usiadł na skrzynce przy drzwiach. Od razu zaczął mówić.
— Ty, co to za gość ten Muszyna? Czego on chce, kurwa? Jak szuka guza, to mu powiedz. Nie musi długo szukać. Jak Boga kocham, Janek!
— Nie denerwuj się, Mieciu. O co chodzi?
Szeląg opowiedział o wizycie Muszyny w szkole.
— Z pretensjami przyszedł, że pobiłem ucznia i że sprawa kwalifikuje się (takiego słowa użył) do prokuratora. Wyobrażasz sobie? Do prokuratora!
— Pobiłeś? — spytał Flacha.
— Jasiu, znasz mnie. Jak szczeniak za bardzo podskoczył, to musiałem dotknąć. Ale przecież nie tak, żeby zaraz do prokuratora. A ten Muszyna, cały czerwony, krzyczał przy Kwasiborskim: „To są gestapowskie metody! Uczeń stracił słuch na dwa tygodnie, jak go pan pięścią uderzył!”
— Kogo? Kogo? — zainteresował się Flacha.
Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/134
Ta strona została uwierzytelniona.