Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

Flacha pijany, z podbitym okiem, zasnął na tapczanie.
I teraz jeszcze był nieswój — mało mówił, dotykał opuchlizny pod okiem. Kaszlał długo.
— Nie przejmuj się, Jasiu. Do wesela się zagoi! — próbował żartować Muszyna. Zamówił pół litra żytniówki.
Wypili po sto gramów i dopiero wtedy Rybaczyński odżył. Muszyna zapytał go, kto u nas najlepiej zarabia. Flacha popatrzył na niego podejrzliwie.
— Po co ci, Andrzej?
— No, wiesz, piszę, tego, muszę wiedzieć — wyjaśnił Muszyna.
Flacha nie powiedział nic. Wydawało się, że zapomniał. Dopiero kiedy wypili pół butelki, nie pytany zaczął mówić. Pochylił się nad stolikiem i szepnął do ucha redaktora:
— Powiem ci, Andrzej. Ale obiecaj: mur!
— Mur, mur — zgodził się Muszyna.
Flacha obejrzał się (uniósł się nieco z krzesła). Pusto było przy nich. W sąsiedniej sali, z bufetem, śpiewali chłopi:
— „Ułani, ułani, malowane dzieci!”
— Oni tu handlują czosnkiem — powiedział Jasiu.
— Kto: oni?
Flacha obejrzał się jeszcze raz. Powtórzył szeptem: — No, oni, tutaj... Miedza, Gniazdowski, Szeląg. Chyba Targowski. Na pewno Szafranek. Cały gang czosnkowy. — Zaśmiał się.
Muszyna myślał, że Flacha żartuje. — Jasiu, co ty? Jaki czosnek?
Rybaczyński zdenerwował się. — Nie wierzysz? Proszę bardzo, można sprawdzić w Wydziale Rolnictwa. Każdy z nich kontraktuje po kilka ton. A ogródki mają takie! — Trącił talerzyk z sałatką.