Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/141

Ta strona została uwierzytelniona.

Trochę później kelner Ludwiś sprzątnął talerzyki z resztkami sałatki. Brudną ścierką zmiótł popiół i okruchy na podłogę.
— Panie redaktorze — pochylił się — zbliża się dwudziesta druga. Zamykamy.
Muszyna pociągnął Jasia za rękaw. — Kierowniku, wstawaj!
Wyszli z „Obywatelskiej” na plac. Pijani chłopi wsiadali do taksówek. Śpiewali jeszcze: — „Ułani, ułani, malowane dzieci!...”

Spotkali się w kawiarni „Magnolia”. W małej sali, przy stoliku, który kierownik Tarasewicz kazał przygotować kelnerkom (świeża serweta, kwiaty w cepeliowskim wazonie, cukiernica z zielonej kamionki). Przed południem Miedza zadzwonił do kierownika:
— Tarasewicz, przygotuj stolik. Taki lepszy. Przyjdziemy o siódmej.
— Przepraszam, towarzyszu sekretarzu — zgiął się w ukłonie nad telefonem kierownik Tarasewicz — ile osób?
Ale Miedza odłożył słuchawkę.
Do siódmej Tarasewicz niepokoił się. Może bankiet na dwadzieścia osób? — wpadał w panikę. Odetchnął, kiedy Szafranek (kierownik pomógł mu zdjąć płaszcz) powiedział, że będzie tylko pięć osób.
— Stoliczek przygotowany — zatarł ręce Tarasewicz. — Proszę uprzejmie! — Zaprowadził inżyniera do małej sali.
Czekał później na pozostałych gości przed kawiarnią. Otworzył drzwi warszawy, z której sapiąc wysiadł sekretarz. Zaraz potem przyjechał dyrektor Gniazdowski swoim fiatem 125 p. Szeląg i Targowski przyszli piechotą. Tarasewicz dwa razy zaglądał do małej sali. Spodziewał się, że Miedza kiwnie na niego, żeby pod-