Strona:Kazimierz Orłoś - Cudowna melina.djvu/142

Ta strona została uwierzytelniona.

szedł, ale sekretarz, pochylony nad stolikiem, mówił coś półgłosem i nie zwracał na nic uwagi. Kierownik zamknął na klucz grającą szafę koło bufetu.
— Dlaczego, panie kierowniku? — zaprotestowali chłopcy (siedzieli przy stoliku obok). Tarasewicz nie odpowiedział.
O czym wtedy mówili? Flacha, któremu Szeląg powtórzył rozmowę, zwierzył się Muszynie po pijanemu.
— Andrzejku — powiedział — mają cię na oku.
Mógł Wojenka zadzwonić do sekretarza i powtórzyć rozmowę w sprawie Słomkiewicza. A może Szeląg opowiedział o wizycie Muszyny w szkole? Miedza był zdenerwowany. Ręce mu trochę drżały, kiedy rozlewał radziecki koniak.
— Czyja polityka kryje się za tym podstępnym działaniem, nie będę mówił. Sprawa jest jasna. Chodzi o to, żeby rozrabiactwo i krytykanctwo nie podnosiły głowy wyżej. Nie możemy na to pozwolić, towarzysze. Trzeba zapobiec.
Tamci potakiwali. Jeden Gniazdowski, u którego Muszyna był, ale odszedł jak zmyty, powiedział:
— Z facetem trzeba ostro. Legitymacja jest? Nie ma? No, to do widzenia!
— Widziałeś legitymację na zebraniu — przypomniał Miedza.
Gniazdowski mignął mu przed oczami pokrywką cukiernicy z kamionki. — Tak, wiedziałem, Gienek! — I dodał: — Ostro, ostro, panowie! Nie dyskutować.
Szafranek przytaknął: — Tak jest, Józio dobrze mówi.
— To dlaczego przed nim uciekasz? — zdenerwował się Miedza. — Jak zobaczy redaktora na ulicy, przechodzi na drugą stronę.
Szeląg odezwał się w pewnej chwili: — Właściwie o co mu chodzi? Może kapnąć szmalcem?
Sekretarz żachnął się: — Sam mu dziwki podsuwałeś